Narodowa trasa „Amerykanin w Paryżu”: Powrót do klasyki

Wang Theatre / Citi Performing Arts Center, Boston, MA.
27 października 2016 r.



Przez ostatni rok wydawało się to trochę szalone w Ameryce, delikatnie mówiąc. Czasami wydaje się, że ten, kto może być najbardziej oburzający, otrzymuje najwięcej pochwał. W świecie tańca czasami wydaje się, że ten, kto potrafi kopnąć nogę za głowę, jest uważany za najbardziej utalentowanego artystę. Klasyka jednak przypomina nam, jakie wartości i osiągnięcia są naprawdę ważne. Amerykanin w Paryżu , w reżyserii / choreografii Christophera Wheeldona, a obecnie na trasie krajowej, pokazuje, jak prawdziwe jest to wszystko. Dance Informa złapała program w bostońskim Wang Theatre / Citi Performing Arts Center.



National Touring Company „Amerykanin w Paryżu”. Zdjęcie: Matthew Murphy.

Klasyczna prostota całego pokazu rozpoczęła się od przedpremierowego tableau - sylwetki paryskiego L'Arc de Triomphe. Inne sceny z Paryża po II wojnie światowej, a także klarowny, ale poetycki monolog otwierający, przeniosły widzów w to miejsce i czas z odpowiednim zrozumieniem tła. To wizualne podsumowanie, z czystymi geometrycznymi liniami i estetycznie uzupełniającymi się kształtami, charakteryzowało również taniec serialu. Wypełnił scenę od pierwszego numeru grupowego.

Często zdarza się, że choreografia grupowa nie jest upiększona, dzięki czemu wygląda czysto i wyrafinowanie, nawet jeśli tancerze nie osiągają wspólnego timingu (kiedy jest to zamierzone). Chór osiągnął to wszystko. Chwile z męskimi grupami wspominały Jerome Robbins ” Fantazyjne za darmo - moc, a jednocześnie płynna swoboda od mężczyzn w pięknym ruchu. W niektórych miejscach kostiumy i kolory ziemi i szarości ilustrują trudy powojennego życia miejskiego. W tym samym czasie paryżanie poruszali się z radością i energią, które świadczyły o tym, że wciąż w nich żywił się ogień - to, czego okropności wojny nie mogły zdusić.



Jerry Mulligan (Garen Scribner) przeniósł tę prostą, ale mocną jakość na nowy poziom, tak że Gene Kelly (który grał Mulligana w wersji filmowej z 1951 roku) przyjrzał się ponownie. Choreografia grupowa i jej wykonanie były czyste i skutecznie pozbawione ozdób, stając się czymś więcej niż tylko sumą części tancerza. Tańczący skrybowiec sam jednak zapewnił jakość wywołującą chłód. Jak Fosse, uderzenie jego pięty mogłoby wypełnić scenę. Były żołnierz, który chciał rozpocząć życie jako artysta w Paryżu, z pewnością dał się zobaczyć i rozważyć.

Jego odpowiedniczka, Lise Dassin (Sara Esty), weszła do tej historii podczas przesłuchania baletowego. Skośne lustra i mała swoboda tancerzy w tęczowych pastelowych swetrach baletowych (co nie byłoby dozwolone w wielu rygorystycznych szkołach baletowych) dodały wizualnego zainteresowania bardzo ugruntowanemu wyglądowi klasycznego baletu. Esty również wypełniła scenę bez technicznych sztuczek, ale inaczej niż Scribner. Oferowała niezwykłą swobodę i obecność w tym ruchu, jakby był on tak samo częścią jej, jak jej oddechu. Jednocześnie niskie oświetlenie i inspirowana jazzem orkiestracja wprowadziły ją w tajemnicę. O tej pięknej młodej tancerce można by wiele odkryć.


tatuaże vanessy ferlito

Te kontrastujące cechy ruchowe pozwoliły na intrygujące, wręcz urzekające duety między dwoma bohaterami. Tańczyli razem nad Sekwaną w Paryżu i ustalili, że będą się tam codziennie spotykać. Było oczywiste, że są to dwie odrębne jednostki, które mimo wszystko potrafiły z wdziękiem razem poruszać się po świecie. Równie naturalnie i łatwo, taniec powodował, że zmiany zestawu były bardzo dyskretne. Ten ruch między scenami, bez unisono, wydawał się w jakiś sposób pieszy. Było to jednak wystarczająco techniczne, aby zapewnić większy efekt wizualny (a tym samym odwrócenie uwagi od zmian w planie) niż zwykłe chodzenie po scenie.



Sara Esty i Garen Scribner w

Sara Esty i Garen Scribner w „An American in Paris”. Zdjęcie: Matthew Murphy.

Fabuła przybrała na sile, a stawka wzrosła. W skomplikowanym kwintecie miłosnym pojawiły się pytania o miłość, obowiązek, zobowiązanie i prawdę o sobie. Na scenie pojawił się balet ustawiony na Lise, zaaranżowany przez przyjaciela Jerry'ego, muzyka Adama Hochberga (Etai Benson) i zaprojektowany przez Jerry'ego. Design w stylu art deco i wieloaspektowa choreografia (od współczesnych prac podłogowych, przez baletowe przedłużenia po jazzowe prace nóg) stworzyły multimedialną ucztę sensoryczną. Zgodnie z zapowiedzią Adama było to święto życia - możliwego, a co ważniejsze, w najciemniejszych czasach.

To „show-within-a-show” stanowiło uzupełnienie tradycji baletu fabularnego dawnych hollywoodzkich musicali. Kultowy był również Jerry, który wywijał Lise z nóg. Okoliczności zostały dostosowane, aby ich miłość w końcu mogła żyć. Scenariusz, choreografia i inne inscenizacje umiejętnie zasugerowały ten rezultat. Odeszli razem, jakby w zachody słońca starych westernów. W jakiś sposób nie było to tandetne ani przewidywalne, ale stanowiło nowy zwrot w dobrze znanej historii.

Przy obfitości tanecznych sztuczek w telewizji i szalonych tańców aktualnych spraw narodowych czasami potrzebujemy tej znajomej historii. Przypomina nam, że czasami mniej znaczy więcej, a wartości takie jak uczciwość nigdy nie staną się przestarzałe. Powrót do klasyki pomaga nam przypomnieć sobie te zasadniczo dobre części nas, o których mogliśmy zapomnieć. Kiedy wydaje się, że rzeczy nie mogą być dziwniejsze, takie wspomnienia mogą być właśnie tym, czego potrzebujemy. Dobry śmiech brzucha, szczery podziw i wiwaty z powodu zwycięstwa prawdziwej miłości są po prostu oczywiste dobry . Bez względu na to, w co ten świat próbuje nam wierzyć, te rzeczy wystarczą - nie, są niezbędne.

Autor: Kathryn Boland z Taniec informuje.

Zdjęcie (u góry): National Touring Company „An American in Paris”. Zdjęcie: Matthew Murphy.

polecany dla Ciebie

Popularne Wiadomości